W rytmie słów "pole pole"

Afryka Zanzibar Kiwengwa lut 04, 2020

Zanzibar – zakątek świata z bogactwem niepowtarzalnych smaków i  aromatów. Miejsce, które zagwarantuje błogi wypoczynek wśród palm  kokosowych i drzew bananowca. Pamiętam czas, kiedy wypowiedziana nazwa „Zanzibar” brzmiała dla nas intrygująco i egzotycznie. Nic dziwnego, była to w końcu jedna z naszych pierwszych destynacji poza Europę. Od naszej wyprawy minęły ponad trzy lata, a sentyment do  tego afrykańskiego zakątka intensywnie pozostał.

Zaczynamy przygodę

Wysiadamy z samolotu, od razu czuję jak spada na nas fala gorąca. Powietrze przyjemnie pachnie palonym drewnem. To zapach odkrywania i przygody na nowym kontynencie. Uwielbiam ten moment.

W drodze do naszego resortu przytulona do szyby obserwuję przemieszczające się krajobrazy lasów palmowych, małych wiosek i straganów pełnych kolorowych specjałów. Po godzinie jazdy docieramy do Sultan Sands Island. Resort znajduje się w miejscowości Kiwengwa  na północno-wschodnim wybrzeżu.
Na miescu przyglądamy się ciekawej infrastrukturze w afrykańskim stylu. Luksusowe domki wykonane są z drewna i bambusa a ich dach pokryty jest strzechą. Wchodzimy po schodach do naszego nowego gniazdka. Od razu zwracam uwagę na wysoki trójkątny sufit, okazale wykonany z plątaniny bambusa. Domek przestronny, otoczony tropikalną roślinnością. Z naszego tarasu rozpościera się przepiękny widok na czubki palm i skrawek plaży z niebiańsko turkusową wodą. W głowie pojawia się przyjemna perspektywa, właśnie ten rajski widok będzie mnie teraz codziennie rozpieszczał.

Odkładamy bagaże na środku pokoju, przebieramy się w lekkie ciuchy i zdecydowanym krokiem zmierzamy w stronę plaży. W tej chwili już tylko o tym marzyliśmy. Na zewnątrz duszno i parno, słońce intensywnie grzeje, jedyne ukojenie daje wiatr, muskający od oceanu. Mijamy zielone tereny resortu, wyczuwalne są przyjemne aromaty kwiatów.  Wyłania się w końcu ona - plaża na którą tak długo czekałam. Rajska, szeroka, ciągnąca się bez końca. Piach o konsystencji i kolorze mąki. Ocean lekko faluje, mieszając przy tym niesamowite odcienie błękitu — jest już po przypływie. Dotykamy stopą wody – szok, gorąca jak zupa. Wpatrujemy się w napotkane palmy, dumnie prezentujące się przy brzegu. Idziemy przed siebie, zwiedzając okolicę, nasze stopy toną w rozgrzanym słońcu piaskiem. Mijamy drewniane chaty w stylu suahili i charakterystyczne łodzie o nazwie Dau. Bajeczne krajobrazy umilają nam później każdy kolejny dzień.

W sercu kultury Suahili

Nie potrzebujemy dużo czasu, aby przekonać się, że na Zanzibarze życie płynie w rytmie słów - „pole pole” oraz "hakuna matata"
"Pole, pole" w języku suahili oznacza "powoli, powoli". Krótko mówiąc - wrzuć na luz. Tutaj nikt  nigdzie się nie śpieszy. Wszystko płynie swoim powolnym rytmem. Rozkład  jazdy, punktualność, a co to jest? Do tej pory pamiętam roześmiane  twarze mówiące nam „don't worry! hakuna matata!”, kiedy chcieliśmy coś ostatecznie potwierdzić.
„Hakuna matata”, zapewne bardziej dla wszystkich znane, chociażby z bajki o "Królu Lwie". Jest to zestaw dwóch optymistycznych słów, które mówią nam o pozytywnym nastawieniu. „Hakuna matata”  czyli - bez problemów/o nic się nie martw. Muszę przyznać, że w zupełności odzwierciedla temperament tego miejsca. Pogoda ducha dosłownie emanuje i likwiduje wszelkie bariery językowe na Zanzibarze.

Warto wyruszyć na dłuższy spacer brzegiem morza, aby przyjrzeć się życiu  lokalnej społeczności. Na pewno zaobserwujecie ogromną i serdeczną otwartością na pogaduchy mieszkańców wioski. Spacerując, traficie na lokalnego  rybaka, który pochwali się swoim połowem. Miniecie grupkę dzieci wracających ze szkoły, czy traficie na beztroską zabawę na plaży.

Małe prezenty

Na każdą wyprawę po okolicy zabieraliśmy dla napotkanych dzieci kilka prezentów przywiezionych z Polski. Głównie były to słodkości ale też pisaki i długopisy. Lubiłam te okrzyki radości na widok wyciąganych z plecaka niespodzianek.
Wyjątkowo zapamiętałam jednego uroczego chłopczyka. Wręczyliśmy maluchowi kilka słodyczy, w zamian za to zostaliśmy obdarowani niezwykle słodkim uśmiechem i przytulasem. Usiedliśmy wszyscy w trójkę na plaży, dłubiąc w piasku. Po chwili dołączyła do nas siostra chłopczyka, proponując wspólną zabawę. Nieśmiałymi gestami pokazała zasady gry. Około trzech metrów od nas polożyła kokosa a nam wręcza małe okrągłe kamienie. Naszym zadaniem było wycelować swoim kamieniem jak najbliżej kokosa. To taka prostsza wersja gry w boule. Podczas zabawy tworzy się między nami niezwykła więź. Szybko uświadomiłam sobie, że wystarczy tylko odrobina kreatywności, aby stworzyć coś wyjątkowego.

Rękodzieła Zanzibarskiej sztuki

W małych domkach ze strzechy można kupić unikatowe pamiątki, ręcznie barwione chusty, tuniki (och do tej pory żałuję, że kupiłam tylko dwie), drewniane rzemiosło i piękne obrazy. Ja jako fanka regionalnych pamiątek miałam swój raj.  Przy każdym spacerze z uśmiechem byliśmy zapraszani do środka a po kilku dniach pobytu znaliśmy już dobrze wszystkich właściecieli chatek.

Nie urywam, że drewniane chatki były niezwykle fotogeczine i w zupełności oddawały urok tego miejsca, także nie brakowało ich w naszym obiektywie.

Smaki gorącego Zanzibaru

Zanzibar okazuje się również rajem dla smakoszy. Serwuje niesamowite soczyste owoce dojrzewające w tropikalnym słońcu tj. papaje, ananasy, mango czy też marakuje. Ach te marakuje… bajeczny miąższ słodko-kwaśny wyjadany przeze mnie łyżeczką kilka razy dziennie.
Pamiętam również niepowtarzalny smak langusty i homara. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie mój przełomowy moment rozkoszy podniebienia. To właśnie na Zanzibarze zakochaliśmy się w nich po uszy. Od tej chwili każda wyprawa wiąże się z poszukiwaniem owoców morza, poszerzona o obowiązkowe nowe dwie pozycje.

Jak się przemieszczaliśmy?

Wyruszyliśmy w głąb wyspy z naszym prywatnym kierowcą Rogerem. Beztroska, serdeczna osoba, której uśmiech nigdy nie schodził z twarzy. Człowiek napotkany zupełnie przez przypadek po krótkiej rozmowie stał się naszym najlepszym lokalnym przewodnikiem.

Nasz przesympatyczny przewodnik Roger – przeżyte wspólnie chwile bezcenne :D 

Park Narodowy Jozani Chwaka Bay

Zauroczona jestem fauną i florą, która występuje w Jozani Forest. Zdecydowanie polecam wszystkim miłośnikom natury. W tym miejscu spotkamy wyjątkowe małpki Red Columbus oraz będziemy mogli podziwiać nieskalane formacje roślinne. Dlaczego gatunek Red Columbus jest taki wyjątkowy ? I o jakiej tropikalnej roślinności mówię? Pozwoliłam sobie przygotować o tym krótki osobny post zawierający więcej informacji.

Restauracja The Rock

Czy jest, tak wspaniała, jak mówią? Pewnie, że tak! Nie bez powodu kojarzona jest jako symbol Zanzibaru. Restauracja mieści się w niedalekiej odległości od brzegu. Do południa dostaniemy się do niej, stąpając po piasku. Podczas przypływu konieczny będzie transfer łodzią. Moim zdaniem urokliwe miejsce, które warto odwiedzić, aby skonsumować smaczny posiłek ze spektakularnym widokiem na Ocean Indyjski. Dotarliśmy na miejsce w godzinach popołudniowych, zatem nam ukazała się jej piękna forma restauracji otulona turkusami wody.

Co urzekło nas najbardziej na Zanzibarze?

Muzyka i temperament- zdecydowanie nietuzinkowy. Odszukałam swój ulubiony kawałek, który wyjątkowo kojarzy mi się z tym miejscem i wspomnienia wróciły jak bumerang. Łezka zakręciła się w oku, pojawił się obraz gorącego parkietu i niesamowita energia. Wszyscy tańczymy, tak jakby jutra miało nie być, ciepło równikowej nocy, głośne rytmy i pląsający każdy fragment naszego ciała. Zdecydowanie tej nocy przenieśliśmy się do innego wymiaru i poczuliśmy klimat afrykańskiego disco.

Jak to tego doszło?
Podczas pobytu zaprzyjaźniliśmy się z obsługą naszego hotelu, która po godzinach swojej pracy zabrała nas w głąb miasteczka do lokalnego klubu. Jako jedyni Europejczycy zostaliśmy serdecznie powitani i wciągnięci na parkiet. Osobiście do tej pory nie byłam na lepszej potańcówce, która zakończyła się wraz ze wschodzącym słońcem.

Miłość do palm!

Palmy! palmy, palmy na każdym kroku.
Uwielbiam ich okazałe zielone pióropusze, dyndające na kilku metrach. Zanzibar był pierwszym miejscem, w którym miałam przyjemność je zobaczyć.
Jest to jeden z widoków, który nam nigdy się nie znudzi.

Co byśmy zmienili?

Zrozumieliśmy, że „dusimy się” w resortach. Była to nasza ostatnia wyprawa, której nie zorganizowaliśmy na własną rękę. Duże bazy hotelowe zdecydowanie nie są w naszym stylu.
Co prawda, u nas każdy miał swój prywatny bungalow i przestronnie urządzony taras, jednak nie przepadamy za wydzieloną strefą na plaży i basenem pełnym ludzi. Odchodziliśmy jak najdalej, aby poczuć lokalny klimat i znaleźć „dziką” plażę tylko dla siebie. Naszą naturą jest niezależność i chęć obcowania bezpośrednio z kulturą i poznawania miejsca z innej perspektywy niż „typowy turysta”.
Basen hotelowy i kolorowe drinki to nie nasza bajka. Wolimy przemycić rum w plecaku, zdobyć kokosa, wydrążyć w nim dziurę i stworzyć swoją unikatową miksturę. Usiąść sobie tyłkiem na plaży, najlepiej gdzieś w dziczy i sącząc trunek spoglądać w bezkres oceanu.

Pokochałam ten kraj

Pokochałam ten kraj za ludzi, za ich uśmiech i otwartość. Mimo różnych przeciwności losu mają otwarte serca. Warto wyciągnąć wnioski i zwolnić trochę w naszej miejskiej dżungli, a jako receptę na niepowodzenia szepnąć sobie „hakuna matata”!

instagram_image
instagram_image
instagram_image
instagram_image
instagram_image
instagram_image
instagram_image
instagram_image
instagram_image
instagram_image
instagram_image
instagram_image
instagram_image
instagram_image
instagram_image

Odwiedź naszego Instagrama